wtorek, 1 marca 2011

Oj, Polsza, Polsza, jak wy mnie djemotiwujeta


Jakby ktoś jeszcze nie zauważył, tytuł jest cytatem z demotywatora z Putinem w roli głównej.

~~~Kącik czytelniczy~~~
Ciekawość to pierwszy stopień do zguby (słowo "piekło" przestało pasować mi w tym kontekście od kiedy razem z paroma osobami uznaliśmy, że nasza przyszłość pośmiertna to bycie pokojówkami u Lucyfera. Proszę nie pytać o szczegóły.). Zazwyczaj, gdy na Chomiku znajduję jakiś folder oznaczony "darmowy transfer", moja ekscytacja zatrzymuje się na poziomie tej na widok parówek Jedynek. A jednak ten jeden raz dałam się skusić i w myśl zasady "jak dają, trzeba brać", porwałam z tegoż folderu wszystkie tomy Sailor Moon (chyba 8 - hoho, to i tak niekompletne...). I czytam. Czy raczej staram się czytać, a nie tylko przelatywać wzrokiem po obrazkach, których jakość jest doprawdy znakomita. Jak powszechnie wiadomo, dziewczyna jest najładniejsza, gdy ma wielkie oczy i nie ma nosa. To wszystko wydaje się jednak utrzymywać poprawny poziom, gdy porównać je z tłumaczeniem. Tłumaczenie jest oczywiście "oficjalne", to jest: są to bezpośrednie skany z wydania polskiego. Mój patriotyzm odnośnie polskich tłumaczeń zaczyna się tam, gdzie nie chce mi się zbytnio skupiać na literkach (w angielskim to po prostu nie działa. Ilość krótkich, podobnych do siebie kształtem słów jest zatrważająca w tym języku.), a kończy w momencie, gdy Polacy tłumaczą coś za pieniądze. Grupy skanlacyjne robią błędy ortograficzne, gramatyczne i ~czne - wiadomo. Oficjalni tlumacze wydawnictw robią tak koszmarne błędy związane z treścią, że aż chce się ich zakopać łopatą w jakimś odludnym miejscu. Z użyciem niezwykłych mocy cudem udało mi się uspokoić po zobaczeniu imienia "Sinosuke" w "Cześć, Michael". Jeszcze brakuje tylko, by pewnego młodego gniewnego zaczęli nazywać "Saske", bo tak jest przeciez poprawnie...
Do tego, tłumaczy cechuje jeszcze złośliwa ignorancja wobec japońskiego układu stron, co mnie po prostu mierzwi. Ile osób może pisać lewą ręką?! Toż nie jesteśmy niedźwiedziami polarnymi. Polskie wydanie mangi "Cześć, Michael" mam na półce tylko dlatego, ze w internecie skanów niet.
Ale... Wracając do Sailor Moon, czy też "Czarodziejki z księżyca", jak dumni Polacy chcą, byśmy tę serię nazywali (totalnie dla mnie niezrozumiałe, skoro nawet oryginał ma tytuł pseudo-angielski. Japończycy jak widać znają english lepiej niż my.): tłumaczenie tegoż dzieła oscyluje na poziomie blogów złych na cały świat nastolatek i doprawdy, gdybym miała choć trochę więcej chęci, wrzuciłabym tu parę ślicznych jak ropucha (przepraszam, ropuszki :<) kwiatków, ale i tak największą zagadką pozostają dla mnie te trzy:
1. "Gdy zamienia się w czarodziejkę z księzyca wtedy walczy o sprawiedliwość!!" - tekst, który domyślnie miał się pojawić na końcu drugiego tomu, ale z pewnegoż powodu był wstawiony na początek (nieco dalej był także cudowny spoiler do praktycznie całej serii). Tak, nie było tam przecinka. I są dwa wykrzykniki! Jak po japońsku!
2. "na głuwnej ulicy" - to nie jest żart.
3. "ukażę cię" - znalazłam to dosłownie przed chwilą, gdyż uprzednio musiałam ominąć wzrokiem tę stronę. Albo widok "głuwnej" sprawił, że przeoczyłam ten zajebisty błąd.
Bardzo mi się także podoba imię "Taksido", które z początku mój wewnętrzny system OCR rozpoznał jako "Takushido" i miałam już wygłaszać mowę na temat polskiego podejścia do japońskich nazw własnych (patrz: Sinosuke), gdy dowiedziałam się, że tak naprawdę koleś nazywa się "Tuxedo". Ciekawe, czemu tłumacz uznał, że przeciętny Polak poprawnie przeczyta "Bunny" jako [bani], natomiast nie poradzi się ze strasznym iksem. [tuksedo] to chyba szczyt możliwości, a i tak w najgorszym razie mogłoby komuś skojarzyć się z Tuskiem (zakładam, że w tamtych czasach nie byłoby to niepoprawne politycznie).
No i jakim sposobem mam wspierać lokalnych wydawców?! *płacze*

Z drugiej ręki: zakończyłam czytanie Blue Drop ~Tenshi no bokura~ (tym razem skanlacyjne...). W historyjce o swoistej Seksmisji, kosmitkach, które zamieniły niewinnego chłopca w dziewczynkę, chcąc za jego pomocą wykorzystać plemniki jego przyjaciela (moralny upadek kosmosu...) i ciągłym przebieraniu się w damskie ciuszki, najbardziej podobało mi się sklasyfikowanie tegoż jako shoujo-ai, chociaż tam jak byk stoi raczej shounen-ai. Albo dla skanlatorów ważne jest to, co postaci mają w majtkach, a nie w głowie... No i cudowny tekst autora na zakończenie, gdzie zwierza się, że chciałby, by główni bohaterowie mieli dziecko. Zabiło mnie to.
A dodatkowo skanlatorzy wrzucili tenże tytuł do działu od 18 lat - prawdopodobnie przez odsłonięte biusty w rozmiarze A, jako, że wszystko inne zostało ocenzurowane. Zresztą przy tak "dokładnej" kresce i bez cenzury nic by nie było widać.
Mam dziś wyjątkowo jędzowaty dzień.

Na złość R. dalej czytam Higurashi jako mangę i jestem obecnie na etapie Tatarigoroshi. Jak na razie to najbrzydziej rysowana część, choć już teraz wydaje się bardziej skupiać na najważniejszym temacie, niż poprzednia. Watanagashi-hen nawet opisywano jako najbardziej rozromansowaną część, a wszyscy wiemy, że od romansów dostaję padaczki (poza Nazo no kanojo X, ale to jest cudne, cudne, i są nożyczki).
Przy okazji dowiedziałam się, dlaczego z początku nie rozpoznałam głównego bohatera, gdy z pierwszej części przeszłam do drugiej. Jednak różny styl rysowania znaczy więcej niż nazywanie postaci po imieniu (czy nazwisku). Ale mnie łatwo nabrać...

A i palnę to tu: mój chory umysł nadal myśli, że u Pratchetta jest zatrzęsienie bishounenów. Nawet dosłowne opisy na temat pysków bohaterów nie są w stanie mnie przekonać...

[przerwa w pisaniu, bo poszła do szkoły (buu :<)]

~~~Kącik kinomana~~~
Jestem niedobra i nie robię tego, o co mnie proszą. Zapomniałam obejrzeć Higurashi. No comment.

Razem z AJ zrobiliśmy zamiast tego swoisty maraton oglądania wszystkich odcinków (jakie się znajdą) serii Ed, Edd & Eddy. Chciałabym rzec, że zapomniałam, jaka to wspaniała-głupia kreskówka, ale takich rzeczy się nie zapomina. Teksty Eda do tej pory są przeze mnie cytowane w randomowych momentach, a większość ludzi i tak nie jest w stanie ich rozpoznać. Czasy Cartoon Network jednak minęły...
(Kreskówki są jednak naszpikowane podtekstami... Nie będę wymieniać, bo się wstydzę.)
Idąc dalej tropem tejże kreskówki, dotarłam do odpowiedniej wiki, z której dowiedziałam się więcej, niż chciałam i jeszcze trochę. I wszystko po angielsku - nie kocham tego języka. Pojawiło się tam także parę linków, kierujących prosto w objęcia serii High School, której tytuł mowi raczej sam za siebie. Udaję, że nie czuję się, jakby ktoś mi buchnął pomysł spod samego nosa. Najgorsze jest to, że ludzie Zachodu są leniwi. Tak cholernie leniwi, że nie chce im się postarać, nawet gdy tworzą odcinek z kontynuacji ulubionej animowanej serii. Ponoć lata on gdzieś na YouTube, ale widząc screeny, odechciało mi się czegokolwiek z tym robić. Animatorzy jak z puszki psiej karmy bębenek. Wobec paru serii ONA made in Japan takie rzeczy są po prostu niesmaczne.

W domu natomiast przejrzałam kilka odcinków Family Guya i jakież było moje zdumienie, gdy na zajęciach organizacyjnych z interfejsów zobaczyłam krótki filmik z części, którą akurat widziałam. Nagle poczułam się obeznana i w ogóle. Żal mnie tylko bierze, że niektóre dowcipy z tego serialu są dla mnie niezrozumiałe, bo nie rozpoznaję zdarzeń z życia publicznego USA. Gdyby zrobić Family Guya w wersji polskiej (Boże, proszę, nie!), miałabym pewnie więcej do powiedzenia, a tak...

~~~Kącik komputerowca~~~
Czym się jest, gdy się kończy studia pod zacnym tytułem "informatyka"? Informatykiem? To głupie.
Przedszkole odrzuciło mój projekt ich strony internetowej, jako, że dorwali kogoś innego, kto im to zrobi. Umieram z ciekawości. Gdy zobaczę piękne białe tło i trzy odcienie zielonego, chyba pęknę z radości.

~~~Kącik japoński~~~
Serwer Apache nie kocha Windowsa 7. Okazało się, że nie można jednocześnie włączać Skype'a i Apache'a, bo używają tego samego czegoś tam (zapomniałam) i Apache zwykle przegrywa tę bitwę. Co za ból.

To nie na temat, ale nie chce mi się budować kącika chińskiego: gdzieś w odmęty komputera wtryniłam folder z plikami mp3 z rożnymi tonami w tymże języku i teraz nie mogę go znaleźć. *sigh* Jednak chomikowanie wszystkiego na serwerze ma tę zaletę, że zawsze można na nim znaleźć skamieliny starych plików. Niedawno odkryłam tam plik "zboczony Faust.txt". Powinnam oduczyć się stawiania spacji w tytułach plików. Nie, nie powiem, co w nim bylo.
Oj, dobrze, powiem: cytat z Fausta, ktorego nie powtórzę, a który opisany był w notatce tłumacza (cytat niedosłowny): "pauzy oznaczają brzydkie wyrazy, umieszczone przez Goethego w oryginale, pominięte przez tłumacza". Do tej pory nie możemy wymyślić, co zamiast tych pauz tam stało.

~~~Kącik dla sztuki~~~
Niedługo cała Produkcja Gier (omal nie nappisałam "proDUCKcja") będzie chciała zmusić mnie do robienia concept artów i grafiki. Żebym ja jeszcze umiała rysować... :D
Przez to oglądanie Edów ostatnio absolutnie nic nie robię. Wczoraj przeglądałam projekty pod kątem znalezienia sobie czegokolwiek do roboty, ale nie wyszło z tego nic ambitnego. Nadal też nie moge się zdecydować, co pisać/rysować, a wybór niestety robi się coraz większy. Jak w 2012 będzie koniec świata, naprawdę się zdenerwuję.
Znowu będę kręcić się po plikach i robić wielką listę imion używanych w moich światach. Znajduję w nich całkiem ciekawe zależności~ la~la~la...

~~~Kącik dla świata~~~
Szału nie zrobił jakoś filmik z wykańczaniem Biebera, który pojawił sie na Webhostingu. I dobrze, bo aż mnie cisnęlo, by to skomentować:
http://webhosting.pl/Justin.Bieber.nie.bedzie.juz.zasmiecal.Internetu
"Żałosne", tyle mi się nasuwa na myśl. Współczesnemu człowiekowi jak widać wydaje się, że każdy, kto go irytuje, powinien natychmiast ginąć. Sposób na rozwiązywanie spraw rodem z XXI wieku? Bardzo dojrzale.