wtorek, 12 stycznia 2016

Dlaczego kobiety są inne, czyli życiorys poszkodowanej przez społeczeństwo

Wyjaśnijmy sobie coś na wstępie: kobiety nie są inne od mężczyzn. Nie są inne, dopóki się do nich nie dobierze seksizm.
Ten tekst to kompilacja wszystkiego, co kiedykolwiek przeczytałam/zobaczyłam/usłyszałam/odkryłam na własnej skórze. Cel - mieć gotową rozprawę na ten temat, gdy kolejny raz podkusi mnie wchodzenie w dyskusje z ludźmi ograniczonymi. Inny (bardziej edukacyjny) cel: pokazanie zainteresowanym ogromu mikro-agresji, który w niczym nie ustępuje prawnym zakazom robienia czegokolwiek tylko dlatego, że jest się płci żeńskiej.
Niech bogowie mają w opiece tych, którzy z uśmiechem mówią, że nie ma dyskryminacji kobiet. Tak samo nie ma dyskryminacji rasowej, "ale jeśli miałbym wybierać, to wolę zatrudnić białego".
(Mało zabawny fakt: większość tych mikro-agresji dotyczy także "kolorowych" - wystarczy zmienić kontekst i gotowe!)

Etap 1: Urodziłam się

"To dziewczynka!" - grzmi położna. Chińscy rodzice z radości aż usta wykrzywiają, licząc przyszłe wydatki. Nie bez powodu w Chinach zakazywano aborcji ze względu na płeć, bo praktyka ta doprowadziła do zachwiania równowagi płci w społeczeństwie. Córkę trzeba przecież za mąż wyprawić porządnie wyglądającą, a potem w ogóle się jej nie zobaczy, więc zwrotu z inwestycji brak.
Dobra, dobra, Chiny są gdzieś daleko. Na zachodzie dziewczynki są bardziej popularne, bo to małe księżniczki, a chłopak to łobuziak.
What?
Skoro od chwili narodzin rodzice wiedzą, że córcia będzie księżniczką, trudno będzie im potem zderzyć się z rzeczywistością. Wielu udaje się z tego wyjść i potem w gazetach widać historyjki o kochanych córciach-łobuzach, ale czego się te córcie nasłuchały, to ich. Trudno nie mieć żadnych wyobrażeń o tym, jaka będzie latorośl, ale w momencie gdy na łapiącego palec chłopca mówimy "jaki silny mężczyzna!", a na tak samo zachowującą się dziewczynkę "jakie delikatne, dziewczęce paluszki!", powinniśmy dać sobie w łeb łopatą. Słowem: od początku żyjemy w matrixowej bańce, na której ktoś narysował serduszka albo samochody. I tak zaczyna się nasza przygoda.

Etap 2: Jestem dzieckiem

Dobra, niemowlak za dużo z tych serduszek nie zrozumie, a najgorszy przejaw seksizmu może objawić się kupowaniem dziewczynce różowych śpioszków. Od różowego się nie umiera, przynajmniej nie od razu. Ale już dzieciństwo potrafi zrobić krzywdę. Nagle zabawki stają się bardziej płciowo-targetowane (dziękuję ci, języku polski, za brak porządnego słowotwórstwa z dziedzin marketingu!) i nie trzeba się im przypatrywać, czy są bardziej różowe czy bardziej niebieskie. Dla chłopców przekaz brzmi: bądź silny, ratuj świat, rozjedź wszystko koparką, wybiegaj się z latawcem w kształcie smoka, walcz na miecze, zbuduj Gwiazdę Śmierci i wysadź galaktykę w kosm--- w nicość. Dla dziewczynek z kolei: ubierz lalę (żeby wiedzieć jak być piękną dla swojego przyszłego faceta), zajmij się bobaskiem (bo kiedyś będziesz mieć swojego), ugotuj obiad, baw się w dom, a lalę-tatę wywal na bok, bo co miałby robić poza pójściem do pracy?, bądź księżniczką, leż i pachnij.
Ostatnim pokazem braku wyczucia w kwestii zabawek, jaki zobaczyłam, były lalki do Equestria Girls (tak, te kucyki, które są ludźmi - goodbye, logiko) z powalającym opisem, jak to "przyjaciółki kochają modę i dobrą zabawę". Modę i dobrą zabawę. Aha. To te same panienki, które jako klacze ratują swój świat, pracują i generalnie mają kupę obowiązków. Aha.
Miałam to szczęście, że ominęły mnie seriale dla dziewczynek typu Bratz i inne "dziewczyny, które lubią dobrą zabawę", a największym przejawem seksizmu w tv było wystawianie Daphne jako przynęty - chociaż Scooby-Doo i tak wydaje mi się promować bardziej zdrowe dziewczęce wzorce niż filmy Disneya - wszyscy u Scooby'ego są tak płascy, że trudno mówić o jakimkolwiek rozróżnieniu między płciami.
Na temat Disneya powstała nawet odpowiednia grafika pokazująca jak zmieniały się typy postaci kobiecych - od bezwolnych Śnieżek i Śpiących Dziewoi, do Mulan udającej chłopca. Mulan mnie do końca nie przekonuje, ale z dwojga złego lepiej już mieć bohaterkę z obowiązkowym romansem (no jak to tak bez romansu?!) ale własnym mózgiem, niż istotę służącą temu, by życie nią obijało o ściany, inaczej sama nic w nim nie zrobi i będzie nudny film. A romans będzie tak czy srak. Ktoś w ogóle pamięta, jak nazywał się książę od Śnieżki? Słusznie, bo się nie nazywał wcale. Służył w końcu tylko temu, by był romans. Aż kusi zapytać, wobec kogo było to bardziej dyskryminujące.
Anyway, w bajeczkach najważniejszy przekaz to "miłość kobiety do mężczyzny pokonuje wszelkie trudy", łącznie z trudem pod tytułem "nie lubią się". Disney po wielu latach nauczył się śmiać z miłości od pierwszego wejrzenia, co nie przeszkodziło im w tym samym filmie stworzyć innego "romansu z d", czyli zgodnego z nowym kanonem "od nielubienia do całowania". Zaiste wielki krok w kwestii realistycznego przedstawiania ludzkich relacji. Dorosłe filmy temu przyklaskują, ale niech no teraz każdy pomyśli o osobie, którą jakby spotkał, to by wytarmosił za łeb (może być Paris Hilton albo jakiś polityk) i wyobrazi sobie, jak ją całuje. Mniam.
Z drugiej strony, jak kiedyś pewna osoba zwróciła mi uwagę, bajek o przyjaźni jest jak na lekarstwo i na taką samą reklamę jak te z romansami liczyć nie mogą. Ktoś zna pieska i liska? Słucham?
Nie trzeba zresztą wyskakiwać z wielką komerchą, by znaleźć przykład uczenia dziewczynek samych życiowych mądrości. Dawno, dawno temu poszłam do księgarni i zobaczyłam książkę "Każda dziewczynka to potrafi". Już wtedy, w wieku kilku lat, zanim w ogóle powstał odpowiedni termin, byłam najwidoczniej skażona "dżęderami", bo strasznie mnie ten tytuł oburzył. "A czemu niby każda i czemu tylko dziewczynka?" - jak dziś pamiętam ten bulwers. Książka dotyczyła zresztą robienia fryzur, a na okładce były warkoczyki. Wkurzyłam się jeszcze bardziej, bo nie umiałam pleść warkoczyków, za to potrafiłam przechodzić gry na Pegasusie. Widać dość dziewczęcą rozrywką to nie było.
Zresztą, zabawki i bajki to jedno, a drugie to wychowanie. Dziewczynce nie wypada się brudzić, ale chłopiec może wchodzić na drzewa. Oczywiście istnieją rodzice, którzy chłopcu też na drzewo nie pozwalają się wdrapywać, ale wystarczy popatrzeć na większość zdjęć i rysunków przedstawiających dzieci, by zobaczyć, że to dziewczynki są tymi grzecznymi, siedzącymi w ślicznych sukienkach i zajmującymi się czystymi hobby. Zaraz, śliczne sukienki? Pomińmy już fakt, że w takiej sukience nie da się biegać i taplać w błocie. Fakt, że nie każda dziewczynka chce nosić sukienkę, czasem rodzicom umyka. Dziewczynka powinna być schludna, grzeczna, miła i spokojna. Taką paczkę startową otrzymujemy na dzień dobry.

Etap 3: Idę do szkoły!

Oto i moment, gdy oczekiwania rodziców potrafią przekroczyć barierę racjonalności. Utarło się, że dziewczynki lepiej się uczą niż chłopcy. Okej, nie ma z tym problemu, dopóki nie okazuje się, że dziewczynka bazgrze jak kura pazurem. Chłopak - e, co tam, on nie od tego, by umieć pisać, ale dziewczynka??? Moja mama przez to przechodziła, ja przez to przechodziłam, parę pokazów widziałam. Bodaj w gimnazjum pani od fizyki podzieliła się ze mną bardzo ważnym przemyśleniem na temat mojej pomazanej kartki ze sprawdzianem: "Żeby dziewczyna taką oddawała?". Bóg miał ją w swej opiece, że po głowie nie dostała.

Etap 4: Jestem nastolatką

Serio, nie ma lepszego momentu, by dowiedzieć się jak powinno wyglądać życie kobiety. Wystarczy otworzyć gazetkę dla dziewczyn: ciuchy, kosmetyki, diety, randki, gwiazdy, psychologia dla ubogich. Zwykle jeszcze w tej kolejności (swojego czasu kupowałam tego tyle, że zaczęłam dostrzegać pattern). I tak do końca życia, bo gazety dla pań dodają tylko dział typu "dom" i "kuchnia" i na tym rozwój się kończy. Płynie z tego nauka, że jak się nie wygląda jak z gazetki, nie ma chłopaka, nie jest na diecie i żre batony, to się kobietą nie jest.
Od ludzi można usłyszeć mądrości pod tytułem "każda dziewczyna kiedyś się odchudzała" (muszę przyznać się do krótkotrwałego zrywu pod tytułem "piję wodę zamiast soków"), ale już refleksji, że tę niebezpieczną praktykę napędzają gazety, które wciskają to jako jedyną drogę życiową, brakuje. Albo pełne miłości bliźniego: "nie musisz się malować dla facetów". Pomijając już, że nóż się w kieszeni na to otwiera, jak pokazano "menszczyznom" kobiety, kolejno: nieumalowaną, z "niewidocznym" makijażem i umalowaną na imprezę, to wybierali tę po środku. Bo ma taką ładną cerę i duże oczy. Jaka naturalna! Widać, że poza damami z gazetek, którym Photoshop ukradł skórę i wymienił na lateks, panowie dawno baby nie widzieli. Ale i tak "kobiety stroją się dla facetów" i to jest FAKT AUTENTYCZNY.
(Notabene: kiedyś ktoś wyszedł z, moim zdaniem, trafnym stwierdzeniem, że kobiety, jeśli już dla kogoś mają się stroić to dla innych kobiet, żeby zazdrościły. Kiedyś mnie to bawiło, ale fakt, że takie zachowanie, nawet jeśli nie jest podszyte zazdrością o ewentualnych adoratorów, psuje siostrzane więzi, które już zniszczyło społeczeństwo, sprawia, że obecnie bardziej mnie to boli.)
W dodatku możliwości strojenia jest tyle, by czas kobiecie wypełnić po brzegi. W końcu ważniejsze jest by mieć zupełnie gładką skórę (aż do 70-tki) a cellulit traktować kremikiem, niż, no nie wiem, zrobić ważne badania albo książkę napisać. Ważniejsze jest, czy twoja sukienka jest modna, niż czy masz doktorat.
Nie ma nic złego w tym, że gazetki czy portale pokroju Wizaża pokazują, co akurat lata po wybiegach albo jakie nowe kremy wypuszczono w Rossmannie. Złe jest robienie z tego religii i nieraz w artykułach zdarzają się kwiatki "kobieta powinna", po czym następuje wylistowanie praktyk ubraniowych, które są absolutnie niezbędne i tych, które świadczą o wyjątkowym byciu passe (nawet jeśli nie jest to ordynarne zakładanie adidasów do balowej sukni i było modne rok temu). Wszystko okraszone informacjami jak to nasze życie zmieni się na lepsze, gdy zaczniemy nosić szpilki i to koniecznie dobre, bo szpilki z taniej sieciówki to wieś. I cóż, że wyglądają identycznie i mają nawet czerwoną podeszwę? Christian Louboutin jest tylko jeden!
Mało tego: marketing dla kobiet przyjmuje formy, których nie powstydziłaby się wiktoriańska Anglia: otóż na portalach dla kobiet można przeczytać na przykład, że owinięcie uciskanych przez szpilki palców sprawi, że będzie się wygodniej chodzić. Zmiana butów na wygodniejsze oczywiście nie wchodzi w grę, bo bycie kobietą to cierpienie w imieniu piękna, tak jak kiedyś mdlenie od za ciasno ściągniętego gorsetu było pożądanym sposobem na pokazanie statusu. O skojarzeniach z chińskim sposobem na małe stópki nie wspomnę.
(Oczywiście wciskanie ludziom, że ich życie bez produktu będzie marne, to marketing, a ten nie ma płci i tak samo karygodne jest pokazywanie mężczyznom coraz to nowych samochodów, ale... wszystko jest gorsze gdy dokłada się do już i tak radośnie działającej spirali dyskryminacji. Na tej samej zasadzie gwałt jest gorszy od tortur, bo nie tylko buduje podobnie radosne wspomnienia, ale też uderza w sfery społeczno-kulturowe, pozbawia społecznej godności, nastaje na prywatność i nietykalność inną niż "czemu życie kłuje mnie tym patykiem?". Kontekst i relatywizm potrafią zdziałać cuda.)
Do bycia passe dołóżmy jeszcze te nieszczęsne problemy skórne. I nie, problemem nie są tylko zmarszczki. Problemem jest posiadanie nawet faktury skóry, bo przecież na reklamach czegoś takiego nie widać. W ogóle twarz kobiety powinna być maską. Zmarszczki - won! Trądzik, pory, blizny, przebarwienia - won! Meszek na samym skraju twarzy - won! Twarz powinna być super piękna. I nie jest tak, że kultura wymaga doskonałości od mężczyzn, nawet jeśli niektórzy metroseksualni modele chcą nam to wmówić: to do kobiet częściej ludzkość ma pretensje, że ich twarz nie jest cudna-piękna. Facet? Facet może sobie mieć zmarszczki - robi się od tego dojrzalszy (moja złośliwa uwaga: dojrzewanie 30 lat po terminie, awesome). Baba ze zmarszczkami to wstyd.
Panie w reklamach mają jeszcze inną wadę niż pokazywanie kobietom, jakie mogłyby być piękne, gdyby kupiły X - one są wszędzie. Jakkolwiek reklama kremu do kobiecych twarzy raczej faceta zawierać nie będzie, tak już w przypadku reklamowania kosiarek baba w bikini wartości merytorycznej nie doda. Po co tam jest, bóg raczy wiedzieć, bo badania ciągle powtarzają, że seksowne panie raczej odciągają uwagę od produktu, a niektórych denerwują.
A skoro o seksownych paniach... gdy zapytałam mamę dla kogo w reklamach bielizny damskiej wiją się modelki, stwierdziła, że to przekaz dla panów, by kupili żonie, to będzie taka ładna. Nie wiem, co mnie bardziej rozjuszyło: sugestia, że kobieta sama nie wpadnie na to by coś sobie kupić (albo że, o zgrozo!, nie będzie miała na to pieniędzy!), czy ważki wyznacznik dobrej żony czyli "bycie ładną". Zaiste ważny składnik wieloletniego szczęśliwego pożycia dwójki teoretycznie dorosłych ludzi.
I oto jest kolejny problem bycia kobietą: musisz być sexy. Nie wierzysz? Poczytaj artykuły pod szyldem "każda kobieta czasem chciałaby być dziewczyną Bonda". Eee... nie.
Od chwili, gdy grzeczne, śliczne piosenkarki typu Britney Spears nagle "dostały jajników" i zaczęły wszędzie występować w bieliźnie, świat gwiazd stał się areną perwersji. Pamiętam ten moment, bo akurat wypadł na moją młodość. Promowanie golizny weszło na nowy poziom, a odbiorcą są nastolatki. Nie lubię robić starej baby, którą mdli na widok teledysków, gdzie piosenkarki kręcą tyłkami, ale po setnym takim już naprawdę nie wiem, gdzie człowiek ma przód, a gdzie tył. Bo sądząc po eksponowanych elementach, twarz chyba jest nie tam, gdzie się przyzwyczaiłam jej szukać.
Jak doda się do tego brak poprawnej edukacji seksualnej, w świat wyjdą ludzie, którzy potem pytają w internecie, czy mogą zajść w ciążę z ogórkiem. Co, że to niby te nastolatki jakieś głupie? A skąd mają się dowiedzieć, skoro rodzice duszą się na samą myśl, że mieliby coś latorośli wyjaśnić, nauczyciele patrzą wilkiem, a gazetki mówią, że wszyscy to robią? Z książek? Zaiste promocja czytelnictwa jest na tak wysokim poziomie, że hoho. Fakt, że młodzież jest zbyt cool, by przeczytać książkę nie powinien być usprawiedliwieniem dla niezaznajamiania ich z własną biologią w stopniu większym niż wyjaśnienie, gdzie są jajniki. Zaprawdę więcej dowiedziałam się o zapłodnieniu z tv niż z lekcji biologii. Wiele razy słychać zacną opinię, że w szkole nie powinno się uczyć o seksie, ale żadnego alternatywnego źródła nie podają. Najbardziej zawoalowaną odpowiedzią jest "rodzice powinni decydować", co ostatecznie oznacza, że nikt młodzieży uświadamiać nie chce. Bo nie wypada, najwidoczniej. Albo jest to celowy zabieg, bo obecne trendy, jak je złożyć wszystkie w jedno, mówią, że kobieta powinna być niewinna i czekać na tego jedynego, ale jednocześnie powinna być chętna i doświadczona. Przypomina mi się wiadome powiedzenie z ciastkiem (nie, nie "cake is a lie").
No i wreszcie: mądrość ciągnąca się od dzieciństwa: każda dziewczyna musi mieć chłopaka. Każda chce mieć chłopaka, a jak nie ma, to jest jej przykro, a ogóle jest "niedopchana" (opinia żywych osobników płci męskiej na wielu forach). A jak nie jest jej przykro to jakaś nienormalna jest.
Zaraz za tym idzie zresztą szczucie kobiet na siebie nawzajem, bo w walce o największe ciacho trzeba znokautować przeciwniczki, jak nie butami na szpilce, to pilnym studiowaniem męskich zachowań, które pozwolą zawsze zareagować tak, jak facet sobie wymarzy. To drugie to zresztą seksizm-kontratak, czyli robienie z facetów nieporadnych pierdół, które nie poradzą sobie z kobietą, jeśli ta nie będzie się zachowywać jak w przewodniku (nawet droidy protokolarne w Star Wars były bardziej elastyczne).
O męskiej przyjaźni tworzy się pieśni, natomiast przyjaźń kobieca kończy się, gdy między nimi staje piękna suknia albo facet. Taki obraz promują amerykańskie seriale, taki obraz wisi w świadomości społeczeństwa i nacieka na realne relacje, które w związku z tym rozpadają się w imię męskiej radości. Raz w życiu w jakimś bardzo starym filmie usłyszałam opinię, która dzwoni mi w głowie do dziś: "najważniejszą osobą w życiu kobiety powinna być inna kobieta". Oczywiście wszyscy reagują na to alergicznie, bo jak uczą pisemka: to mężusiowi powinno się nieba przychylić, co za tym idzie: najważniejszy jest facet. Doprawdy, jakby się nie nadymać, nie znajdzie się faceta, który w pełni zrozumie kobietę, bo, nie zapomnijmy, mamy już co najmniej cztery etapy życia w seksiźmie za sobą - jest zwyczajnie niemożliwe, by zrozumieć coś, czego się nie doświadczyło, tak jak ja nie zrozumiem, jak to jest być krewetką. Myślenie "mężo-centryczne" doprowadza do czegoś, co widać w starszych pokoleniach, czyli mam i babć pozbawionych przyjaciółki od serca. Jak w takich warunkach kobieca solidarność ma się rozwinąć - nie mam pojęcia.

Etap 5: Idę na studia!

Bardzo dobrze, bo jak wiemy, w dzisiejszych czasach nie iść na studia, to jak przyznać się do bycia głąbem. Akurat jeśli chodzi o wiek stosowny do robienia dzieci, faktycznie w społeczeństwie zaszła zmiana na lepsze i już nie "21", ale "25" a nawet "28" jest najlepszym wiekiem do rozmnażania.
Pamiętaj tylko, by iść na kierunek, który nie zagrozi twojej wewnętrznej yamatonadeshiko. Może polonistyka? Kto by nie chciał uczyć gimbazy o tym, jaki wspaniały był Sienkiewicz (którego hobby podobno były małe dziewczynki)? A może gastronomia - w końcu nie ma ważniejszej rzeczy w życiu niż umiejętność wyżywienia rodziny. Albo od razu idźmy na całość - bach! - pedagogika! Nie bez powodu przecież jedynym dobrym zawodem dla postępowej kobiety (kiedyś: starej panny, która uważa, że bez mężczyzny da sobie radę, hue, hue) była niegdyś guwernantka.
Dość samooszukiwania.
Patrząc na procent kobiet na takiej choćby informatyce, można dojść do wniosku, że dziewczyn to zwyczajnie nie interesuje. Zainteresowanie programami szkoleniowymi od firm informatycznych, które promowały IT wśród młodzieży tego nie potwierdziły, a wręcz wyniki były oszałamiające: dziewczyny chciały uczyć się programowania!
Odrzućmy na bok przypadki, którym poprzednie lata życia dały w kość na tyle, by uwierzyć, że faktycznie maszyny są poza ich zasięgiem intelektualnym - ile jest przypadków, które doświadczają mądrości społecznej pod tytułem: "dziewczyna?!". Dziewczyna na informatyce?! Dziewczyna, która umie liczyć?! No niebywałe. Dziwią się znajomi, dziwi się rodzina, wszyscy mają na względzie samopoczucie przyszłej studentki ("przecież tam nie będziesz miała żadnych koleżanek!"), wydajność jej umysłu ("a nie za trudne?"), dobrą opinię ("wszyscy będą dziwnie na ciebie patrzeć - jak ja teraz"), a także jej prawdziwe cele ("przyznaj się, że chcesz tam znaleźć męża"). W ogóle panie na informatyce szukają tylko męża, a nie oświecenia. Ba, niektóre to potwierdzą (świecenie odbitym blaskiem seksizmu - podejście pierwsze). A jak któraś nie szuka? Szuka, tylko ukrywa to pod sweterkiem Welmy od Scooby'ego. Szczęśliwie stereotyp brzydkiej i źle ubranej "informatyczki" zaginął gdzieś w odmętach kabli, ale dla równowagi musiał go zastąpić obraz babki szukającej partnera.
Najgorsi są oczywiście wykładowcy, którzy potrafią wprost stwierdzić, że dziewczyny niczego się nie nauczą i w zależności od stopnia dobrego wychowania można tylko patrzeć na nie z politowaniem, albo dać im wyraźnie do zrozumienia, co się o nich myśli. Kobiety też potrafią być okrutne w myśl zasady (od której trudno się uwolnić, będąc szczęśliwą posiadaczką ścisłego umysłu), że niewiele jest kobiet, które zasługują na bycie następcą mnie-wspaniałej. Poza tym w tym środowisku odstaje się dwa razy bardziej, co czasem daje nawet pozytywny efekt, bo automatycznie robi się większe wrażenie i zostanie pupilkiem pana od analizy jest łatwiejsze (wbrew pozorom nie trzeba do tego machać biustem).
Przechodząc w stronę anegdotek: na informatyce można doświadczyć także bardzo interesującej formy seksizmu masochistyczno-obronnego, gdy uświadamiasz sobie, że większość kolegów i wykładowców zachowuje się, jakby bali się, że utniesz im jądra. Może to kwestia tego, że kobiet-informatyków jak na lekarstwo i przeciętny komputeromaniak baby ogląda tylko w grach? To na bank wina wojowniczek z gier, które jądra odcinają z pomocą miecza większego od nich. Jak się wobec takiej żywej baby zachować? Wychodzi z tego papka złożona z zakorzenionego gdzieś (chyba z pomocą mamusi) dżentelmeństwa objawiającego się przepuszczaniem w drzwiach, z dodatkiem ironii, służącej do okazyjnego stwierdzenia, że chyba jednak akurat tej rzeczy, dziewczyno, nie umiesz zrobić i zapominania się (a potem przepraszania za seksistowskie żarty).
Zresztą studia to moment życia, gdy nierówność społecznej oceny zaczyna być naprawdę dokuczliwa. Co tam pani w szkole, która skrytykowała pismo uczennicy! Uświadom sobie, kobieto, że jeśli czegoś nie zrozumiałaś, to dlatego, że jesteś kobietą, a nie dlatego, że tak jak twój kolega nie skupiłaś się wystarczająco. Stąd zresztą bierze się rzadkie, ale nadal wyraźne przekonanie, że kobiety albo są od mężczyzn mądrzejsze albo głupsze. Po środku nie ma nic, żadnej przeciętności. Z pewnością ma to związek właśnie z uznaniem, że jeśli kobieta nie robi czegoś doskonale, to znaczy, że robi to marnie. Student może być leniwy, studentka jest głupia. Student może być dobry, studentka to jakaś bogini pomieszana z androidem i jest wybitna. Jedno i drugie jest równie okrutne i bolesne, zwłaszcza gdy chcesz sobie trochę odpuścić, ale oczekiwania społeczne każą ci dalej się starać, bo przecież jestem "taka dobra" a jak mi się noga powinie, to na bank będzie znaczyło, że taki sam ze mnie głuptas jak z tych laseczek, które na studia idą, bo wypada. Pewnie, że podobne problemy z oczekiwaniami dotykają chłopców, ale, znów: nie dorzucajmy węgla do pieca dyskryminacji.

Etap 6: Idę do pracy

A spróbuj ty zostać politykiem! Ważniejsze będzie w co się ubrałaś niż to co mówisz. Ile mamy kompetentnych polityków-kobiet? Większość ludzi odpowie, że wcale. Po czym wnoszą? Bo to baby. Taa.
Wiele zawodów jest absolutnie niekobiecych i zupełnie przypadkiem są to zawody lepiej płatne i bardziej dostojne. Nawet jeśli w wielu z nich kobiet wcale nie ma tak mało, to i tak większym zaufaniem będzie cieszył się facet. Co taka kobieta może wiedzieć o biznesie na przykład? Albo o naprawianiu telefonów? Albo o zarządzaniu?
O, to jest dopiero pole do manewru! Wielu panów ma przemyślenia pod tytułem "baba nie będzie mną rządzić!". Wiele pań ma podobne przemyślenia, bo jakoś im nie pasuje kobieta na tym stanowisku. Poza tym na pewno awansowała dupą.
Awansowanie, dupą czy nie, to w ogóle temat tabu. "Jak śmie jakaś laska prosić o podwyżkę? A doskonała jest?". Zresztą, nauczone życiem kobiety masowo zaniżają swoje kompetencje - jest to wynik nauczania dziewczynek, że powinny być skromne oraz społecznego patrzenia z politowaniem: niby daliśmy tym babom możliwość pracy, ale każdy wie, że tak dobre jak facet to nie będą. Trudno nie wyczuć społecznego nastroju.
Procent kobiet-menadżerów skoczył w górę i w Polsce jest na wcale niezłym poziomie, ale nadal nawet nie oscyluje wokół połowy. Idea parytetów mi się nie podoba, ale czasem wygląda to na jedyną możliwość wprowadzenia kobiet tam, gdzie społeczeństwo ich nie chce "bo tak".
"Bo tak" to zresztą argument rzeka, zbierający wszelkie nieuprzejmości, na jakie ludzkość stać. W internecie pokutuje na przykład przekonanie, że kobiety mają niższe IQ od mężczyzn, są mniej innowacyjne i kreatywne. Źródło takiego myślenia? Wszak Einstein był facetem, Bach był facetem, Kolumb też był facetem. O niebiosa, toż jak jeden pisarz stworzył super-ciekawą historię to znaczy, ze wszyscy pisarze są kreatywni? Brak też pomysłu, jak kobiety miały ukazywać swoją kreatywność i geniusz, gdy od urodzenia ich życie było podporządkowane siedzeniu w domu, uczeniu się bezsensownych rzeczy i zabawianiu dzieci? Pani Bach miałaby z całą pewnością inne rzeczy do roboty niż walenie w klawisze. Jakoś też mało kto używa argumentu, że większość laureatów nagrody Darwina to mężczyźni. No chyba, że dla zainteresowanych ci laureaci to bohaterowie kreatywnego myślenia - akurat pomysłowości im odebrać nie sposób! Oppenheimer to też z całą pewnością męski powód do dumy - jak wiadomo dowodem inteligencji jest to, jaką ktoś ma siłę rażenia (nomen omen) a nie to, czy kieruje się w życiu jakąkolwiek moralnością.
Mało tego, o kobietach, którym udało się wyjść z tego magicznego koła i coś ze sobą zrobić, nie tylko się zapomina, ale wręcz neguje ich umiejętności. Ada Lovelace, anyone? Nikt? Tak przypuszczałam. Z jeszcze mniej znanych pań złapmy te, które pracowały przy Eniacu, a których nie zaproszono nawet na bankiet na cześć tego komputera.
Przekonanie społeczne o kompletnej bezużyteczności kobiet najłatwiej zdemaskować prowokacją: niewinne stwierdzenie, że kobiety mogą być jednak lepsze w jakiejś niby-męskiej dziedzinie zawsze doprowadza do lawiny histerycznych jęków od specjalistów, którzy dowodzić będą argumentami z Einsteinem, że jest dokładnie odwrotnie. Niewiele jest tematów, które podnoszą aż taki społeczny sprzeciw, co najlepiej świadczy o niepewności patriarchatu co do słuszności swoich argumentów. Po co w końcu kłócić się o to, czy niebo jest czerwone?
Jak już się dowiedzieliśmy: zawody męskie wymagają super-intelektu, którego kobietom pożałowano. Dla odmiany zawody kobiece to kwintesencja bycia głupim i niezbyt potrzebnym. Przypomnijcie sobie wszystkie recepcje, które widzieliście i policzcie procent kobiet. A sekretarki? Pielęgniarki? Sprzątaczki? Nianie?
Ktoś mi zarzucił, że mówię o nieuregulowanym statusie niań i pomocy domowych w kontekście dyskryminacji. No ale jak to tak? A jak facet jest nianią?! Argumenty odwrócone (czyli: co tam A, jak jest B), to jedne z najdotkliwszych sposobów ataku i niweczą absolutnie wszystkie działania: jak możesz patrzeć na biednie nianie-kobiety, gdy nianie-mężczyźni też potrzebują uwagi? Jak możesz zajmować się wielorybami, gdy biedne wilki też są zagrożone? Owszem, są. Ale ratowanie wszystkiego na raz to jak proszenie się o porażkę - skupienie się na jednym problemie nie tylko pozwala użyć do jego rozwiązania większej ilości zasobów, ale też skutecznie wypromować i poinformować o problemie tych, którzy o nim nie widzieli. Udawanie, że problem niań-kobiet to odwracanie uwagi od problemu wszystkich niań, to zwykłe chamstwo i chęć utrzymania status quo. Gdyby uregulowano status niani, każdy, obojętne jakiej płci, by na tym skorzystał.
Innym argumentem była próba podkopania mojej wypowiedzi stwierdzeniem, że "przecież powiedziałaś, że nie można kategoryzować zawodów ze względu na płeć". Fakt, że czegoś nie powinno się robić nie sprawia, że świat tego nie robi i zdawało mi się, że właśnie po to o tym mówię, by ten problem nagłośnić i rozwiązać, a nie burzę się, że niebo POWINNO BYĆ niebieskie (bo najwidoczniej nie jest). Takie myślenie, najwidoczniej pchane zasadą "jak spaść to z wysokiego konia", każe promować myśl feministyczną jedynie w środowiskach ekstremalnie nowoczesnych, zapominając o "niższych warstwach" i udając, że szczęśliwe matki pięciorga dzieci nie istnieją, albo ich feminizm nie dotyczy. To błąd, który popełniają także feministki, bo najłatwiej promować rewolucyjne myśli tam, gdzie grunt jest już przygotowany i odwracać wzrok od tego, co niewygodne.
Oczywiście to wszystko odbija się rykoszetem i facet pracujący jako pielęgniarka jest pośmiewiskiem, bo taki sobie zawód dla głupków wybrał. Cóż, masz za swoje, męski pomiocie!
Nie tylko zawody to zresztą spotyka, bo "kobiece" umiejętności takie jak bezpieczne prowadzenie samochodu są uznawane za wstydliwą przypadłość: "jeździ jak baba". Nie dziwota, że wszystko, co dotyczy kobiet wydaje się głupie, skoro "baba" stała się elementem powiedzenia.
Gdy każe się ludziom na szybko przypisać kobiecie i mężczyźnie rolę lekarza i pielęgniarki, niemal zawsze wygra stereotypowa wizja. Nie dlatego, ze jesteśmy podłymi seksistami, ale ten obraz ma już tak długą historię, ze trudno ją wyrzucić z głowy. Internista to tak jeszcze-jeszcze, ale kobieta-chirurg? Jakie to niekonserwatywne.
I dalej: kto to jest sekretarka? Ano taka głupia c*pa, która umie pisać na klawiaturze i nic poza tym. A sekretarz? O, ten to jest poważny facet i ma taką ważną rolę! Ostatecznie dochodzi do tego, że w przypadku tych autentycznie ważniejszych ról zostawia się panią sekretarz, bo sekretarka brzmiałaby w tym kontekście obraźliwie. Dodajmy do tego, że niektóre zawody w ogóle nie mają żeńskich odpowiedników: stolarz (słyszałam o "stolarzowej" - chcę tylko przypomnieć, że "-owa" to końcówka oznaczająca "żona kogoś", w tym wypadku "żona stolarza", dlatego Jadwiga nie była "królową - żoną króla" a "królem - tym, który rządzi"), kierowca (jak to ktoś napisał: kierownica), prezydent, albo brzmią nienaturalnie: szewczyni, posłanka, psycholożka, informatyczka (!). Nawet język nas nienawidzi.
Gdy gdzieś w internecie pojawiają się podobne informacje, daje się słyszeć koronny argument: "zapraszamy feministki do pracy w kopalni!". Right. Jak rozumiem, brak umiejętności kopalnianych dyskwalifikuje w karierze politycznej. Umyka natomiast fakt, że feminizm postuluje o uwolnienie zawodów innych niż słynne kopanie rowów, do których niesamowitej męskiej siły nie potrzeba, a które są zamknięte "bo tak" (co przypomina mi sprawę architektów ogrodu, oburzonych niesamowicie, że jak to osoby bez dyplomu będą teraz mogły mienić się tą szlachetną nazwą? Toż do sadzenia kwiatków potrzeba niesamowitych wprost umiejętności taktycznych!).
Że niby feministki chcą zagarnąć same dobre zawody? Nie mam zielonego pojęcia, czemu ktokolwiek miałby marzyć o kopaniu rowów, a jeśli ktoś uważa tę pracę za swój okropny życiowy bagaż i dlatego pisze podobne komentarze, to cóż, zazdrość przez ciebie przemawia, młody padawanie.
Zresztą, czy kobiety nie mogą pracować w kopalni? Dlaczego? Bo to odbiera im kobiecości, najwyraźniej. A jak powiedziało młode cielątko na jakimś forum dotyczącym opowiadań o księżniczkach: "kobieta powinna być delikatna", a co za tym idzie: kobiecie męczyć się nie wolno. Dlatego zawody typu wsadzanie paczek na półki magazynu, prowadzenie TIRa albo kopanie rowów, a nawet służenie ojczyźnie jako żołnierz to nie zawody dla kobiet.
Otóż nie. Poza łatwiejszym budowaniem mięśni mężczyźni nie mają ŻADNYCH biologicznych forów, często natomiast są lepiej wyćwiczeni, bo chłopców zachęca się do większej aktywności, podziwiania napakowanych kulturystów i chodzenia na siłownię. Nie ma też takiej rzeczy, której nie dałoby się wypracować, nawet jeśli kręcą się za tobą stereotypy typu "facet nie dostrzega szczegółów" albo "baba nie utrzyma takiej broni". Zatrudniając pracownika, ważniejsze powinny być jego indywidualne umiejętności niż płeć. A co, jeśli kobieta podniesie tę wielką paczkę, ale facet-chucherko już nie zdoła? Wtedy nazywa się ich odpowiednio "babochłopem" i "babą" i udaje, że nie istnieją. W końcu wszystko co wykracza poza zerojedynkowy układ baba-facet nie istnieje.
Ponadto: czy kobiety są faktycznie takie słabe? Przez kilka miesięcy non-stop noszą dodatkowy bagaż, poród to żadna przyjemność, cykl miesiączkowy boli w losowych momentach, nikt też nie potrafi tak jak modna kobieta znosić mrozów w cienkich rajstopkach. Ku chwale mody! Ale jednak.
Często podnoszonym problemem jest nierówność w płacach kobiet i mężczyzn i najczęstszym kontrargumentem jest, że kobiety wybierają (sic!) gorzej płatne zawody. Gratuluję spostrzegawczości, tylko, że przynajmniej część z tych badań nie oblicza ogólnego dochodu wszystkich kobiet, tylko porównuje pensje stanowiskami. Często wystarczy porównywarkę pensji oszukać i wpisać sobie inną płeć, by zobaczyć różnicę. Różnice w dochodach bywają tak duże, że z wyliczeń UE wychodzi, że kobiety pracują przez dwa miesiące za darmo.
Zresztą, nawet jeśli to wybieranie to prawda, to co? Jeśli komuś wydaje się, że po setkach lat ostentacyjnego odmawiania kobietom pracy, w ciągu jednego wieku wszystkie z radością podejmą się wszelkich wyzwań, to czcze jego nadzieje. Od mniej więcej starożytnej Grecji (Egipt był mimo wszystko bardziej wyzwolony - mieli nawet parę kobiet-faraonów) kobieta to dodatkowy mebel, a feminizm ma nie taką znów długą historię (w porywach: XVII wiek) i przez całą, aż do teraz, był regularnie szykanowany i skazywany na szafot. Poza tym, po tylu latach siedzenia w domu jeszcze trudniej jest wykorzenić z kobiet stereotyp na temat samych siebie - ot, historia dyskryminacji jest już tak długa, że udawanie, iż nie miało to żadnego wpływu na kobiety, jest zwyczajnie śmieszne. To jakby zaklinać się, że na spożycie alkoholu w Polsce nie miały wpływu czasy szlachty.
Innym argumentem jest, że kobiety idą na urlop macierzyński, dlatego nie awansują. Tak, tak. Tylko, że to samo społeczeństwo, które używa tego karygodnego argumentu zachęca te same kobiety do posiadania dzieci, bo przecież ZUS się załamie. Ilekroć słyszę dzieciomarketing, mam ochotę rzucić się z pięściami, właśnie za ten argument o urlopie. Droga społeczności: jeśli chcecie, by dzieci nie zniknęły z ulic, musicie wziąć za nie odpowiedzialność i traktować kobiety ulgowo. Oh, I'm so sorry.
Alternatywa: nauczcie się rozwijać płód poza macicą, ale...

Etap 7: Zakładam rodzinę

...ale to nie wyjdzie, bo bycie matką to przymus. Gdzie to jakieś dzieci z inkubatora??? Przecież nic tak nie wpływa na rozwój jak siedzenie w ciepłej macicy! Dobra, może ma to sens, ale już niestety trzymanie czegoś w macicy, jako magicznego artefaktu poprawiającego całokształt życia, nie działa. Według społeczeństwa macierzyństwo jest święte i wspaniałe i nie ma żadnych minusów, ale oczywiście kobieta w ciąży jest gruba i brzydka. Przypomina wam to sprawy seksualności z czasów nastoletnich? Ciastko po raz drugi!
A w ogóle to każda kobieta chce mieć rodzinę. Takiego męża na przykład. Jeśli już jakiegoś złapie, to społeczeństwo jest uspokojone, a rodzice nie muszą już pytać "kiedy wyjdziesz za mąż?" na każdej wigilii. Teraz mogą ciągle pytać: "a kiedy będziecie mieć dzieci?". Nieskończone są pokłady oczekiwań społecznych. Gdyby był to amerykański serial komediowy, kolejnym pytaniem byłoby: "a kiedy się rozwiedziecie, bo ten twój mąż to już trochę sparciał, nie sądzisz?".
Posiadanie męża to zresztą niesamowita odpowiedzialność. Nagle do głosu dochodzi model japoński, gdzie kobiety idą do pracy tylko po to, by jakoś wypełnić czas, zanim nie znajdą męża i nie osiądą w domu na najważniejszym stanowisku, czyli przy garach. Model rodziny "on pracuje, ona gotuje" jest nadal bardzo silny, nawet jeśli wydaje nam się, że to już przeszłość i lata '90. A nawet jeśli w pewnych środowiskach został wykorzeniony, to zajął go inny model: "oboje pracują, ale ona ma jeszcze dom na głowie". Znowu trzeba podziękować gazetkom dla pań, które perfekcyjną kobietę, czyli dobrze ubraną, pomalowaną, szczupłą i doskonale zajmującą się domem i dziećmi, poszerzyły o umiejętność bycia super-pracownikiem. Kobieta musi osiągnąć perfekcję we wszystkim, bo taka jest droga Jedi! Naprawdę, żeby sprostać tym wymaganiom potrzeba mocy dżedajów.
Rykoszet: facet siedzący w domu to kuriozum jak ta męska pielęgniarka. Biedak, który woli siedzieć z dziećmi ma takie samo społeczne anty-poparcie jak jego pracująca żona.
Zaraz, zaraz, pracująca matka??? Jakkolwiek pewnie tego nienakarmionego męża i niewypucowany dom dałoby się przepchnąć bokiem i nikt by nie zauważył, tak matka, która porzuca dzieci na rzecz kariery, GRZESZY. Co tam, że zostają z ojcem - dobrej matce instynkt macierzyński nie pozwala swoich skarbusiów zostawić na pięć minut, tak jak niektórzy nie mogą bez telefonu iść do toalety.
Ten instynkt to w ogóle poważna sprawa, gdyż-albowiem każda kobieta chce mieć dziecko, a jak nie ma to jest nieszczęśliwa i nie zdążyła zostać mamą, chlip, chlip.
Najbardziej mnie w tym zdaniu raduje "nie zdążyła", bo uparcie wywoływany argument o zegarze biologicznym w czasach z in vitro, badaniami prenatalnymi i różnymi formami wspierania biologii jest inwalidą. Nienaturalne??? Proponuję naturalne mieszkanie w jaskini. Domy są takie sztuczne. Wyobraźcie sobie też swoje życie bez sztucznego oświetlenia - toż ono kompletnie rozregulowało nasz wewnętrzny zegar i wielu było takich, którzy uznawali to za wymysł bogaczy, którym się w "d" poprzewracało! A teraz: nienaturalne? E tam.
Fakt, że instynkt macierzyński (przynajmniej u niektórych osobników) zaginął chyba ze wszystkimi innymi i jest obecnie tylko elementem opresyjnej kultury, też nie do każdego dociera. Instynkt??? Toż to oczekiwania społeczne! Jak się człowiek tyle nasłucha o tym, że każdy chce mieć współmałżonka i dziecko, nic dziwnego, że w końcu stwierdza, że chyba faktycznie.
Ten moment życia jest zresztą tak okrutny, że ni hugona nie da się wyskoczyć ze stereotypów.
Nie masz dzieci? Jesteś egoistką, na pewno czaisz się na cudzych mężów (a jak go masz to najwidoczniej nie uważasz tego za stały związek, bo przecież nic was nie łączy!), a poza tym to ci się odmieni i wtedy będzie, haha, za późno.
Masz dzieci? Musisz im poświęcić absolutnie cały czas, bo inaczej jesteś złą suką. Umalowana i ładnie ubrana mama z dzieckiem to też suka, bo na pewno pindrzy się pół dnia i dzieckiem nie zajmie. Zmęczona mama w starym dresie to obrzydliwość i jak ona w ogóle może się tak pokazać?! Jak się nie obrócisz, dupa z tyłu.

Etap 8: Starość nie radość

Uprzejmie pominę moment, gdy dzieci już wyleciały z gniazda, a zła, zła kobieta uznała, że to dobry moment, by odejść od męża do kogoś młodszego. Pff, młodszego, jasne. Zwykle to raczej młode płci żeńskiej są zainteresowane starymi dziadami, niż w konfiguracji odwrotnej. O powodach chyba przypominać nie muszę: w końcu to dziewczyny uczy się, że mają być wampami. Chłopców tak często w roli obiektu seksualnego się nie uświadczy, to i się nie nauczą zarywania do starszych pań. Wbrew pozorom pociąg do starych grzybów nie jest wcale naturalny, jakby chcieli niektórzy pasjonaci młodych laseczek, jak znany agent, którego damy nie dość, że robią się coraz młodsze to jeszcze (siłą rzeczy) różnica wieku między nim a nimi powiększa się monstrualnie.
Pomińmy milczeniem spory, kiedy zaczyna się starość, bo często wystarczą do tego pierwsze zmarszczki, zwłaszcza jak się ich nie potraktuje botoksem, co jest przecież OBOWIĄZKIEM, jeśli chce się być jeśli nawet nie pięknym to chociaż takim, by oczu nie wypaliło. Pomarszczonego lica nikt nie chce oglądać. Znaczy, kobiecego. Stąd mądrości pod znakiem: "mężczyzna starzeje się jak wino, a kobieta jak ser". Dziękuję za obrazowy opis. Szkoda tylko, że obraz dostojnego starszego pana (a la wampir na przykład), to tylko efekt charakteryzacji i jak zwykły człowiek o siebie zadba, to nieważne jakiej jest płci, nadal może wyglądać dobrze.
Problem w tym, że to nie wystarcza: od kobiet oczekuje się znajomości magii - mają wyglądać dwadzieścia lat młodziej, wydać na to fortunę, mają je boleć szwy po operacjach plastycznych, mają zatracić ważniejsze rzeczy w pędzie za młodością, ale przecież warto, no warto!
Facet za to na magii znać się nie musi, nie jest przecież czarownicą.
Na dowód mamy Disney Wars, to znaczy Star Wars 7: stary Harrison Ford nikomu nie przeszkadza, ale już stara Carrie Fisher jest fuj i nie powinna się pokazywać. Przyznaję, że zobaczenie takiej starej Leii było szokujące, ale Han Solo też szczególnie piękny nie był. Starość, jak się jest jeszcze w miarę młodym, jest nieładna, ale to nie znaczy, że mamy na niej psy wieszać i to jeszcze z wyraźnym wskazaniem na płeć.

Etap 9: Śmierć

Oto mamy optymistyczną część życia, bo śmierć nie jest seksistą! Hurra! Bonus jest taki, że to kobiety żyją dłużej. Hurr--- Nie, dłuższe życie na takim świecie to żadna nagroda.


A tu etapy dodatkowe, które pasują do całego życia (nie żeby wiele z już wymienionych rzeczy nie pasowało):

- Moje hobby...

Kosmetyki? Ciuchy? Sklepy? Dobra zabawa?
Nie no, gdzie tam. Porzućmy na chwilę wizje z pisemek dla kobiet (słowo "pisemko" od razu przynosi skojarzenia z CKM - swoją drogą, czy ktoś zauważył, że nie takiej porno-gazetki dla kobiet?).
Spróbujmy interesować się metalem. Wymień daty urodzeń wszystkich członków zespołu, który masz na koszulce! Nie znasz? Co z ciebie za fan?! Hmm. Mający swoje życie, tak na początek.
W ogóle jak metal to tylko gotycki, bo jak wiemy jedyna rola dla kobiet to bladolica dama w koronkach wyjąca operowo. Baby punkowe to tylko krótkowłose zołzy, często rozebrane, by pokazać tatuaże. Baby z innych metalowo-rockowych parafii są grube i brzydkie, i czy to nadal baby są właściwie? W latach '70 oburzenie wywoływał pomysł obsadzenia dziewczyny jako członka zespołu rock'n'rollowego.
No dobra, a może gry wideo? Chłopak nabił ci level. Nie masz chłopaka? Na pewno chcesz się ze mną umówić. Nie chcesz? Jesteś brzydka i tępa. Jesteś ładna i mądra? Error, przeciążenie.
Jak wiadomo dziewczyny grają jak dziewczyna, nie wiedzą absolutnie wszystkiego o swojej ulubionej grze (obligatoryjny wymóg, by umieć pykać w klawisze), a w ogóle to chcą oglądać tylko historyjki o skrzywdzonych kobiecinach i gałką pada przy tym nie ruszać w ogóle, bo im palec uschnie (ukłony w stronę pana Cage'a!). I oczywiście chcą romansować ze wszystkimi debilami, którzy pojawią się na ekranie.
Gry są zresztą nie bez powodu nazywane ostatnim (?) bastionem seksizmu: gorsze traktowanie kobiecych bohaterek można znaleźć chyba tylko w komiksach Marvela. W grach występują niemal wyłącznie dziewice w opresji albo zdziry świecące tym, co akurat grafik uczynił widocznym. Zbroja służy tylko do zakrycia cycka, reszta może być odsłonięta. Relacje z męskim bohaterami liczy się albo w odwiedzonych razem łóżkach albo wybawieniach. Cele bohaterki zamykają się w kwestiach "dla tatusia, mężusia, synusia" (dziewczyn ratujących przyjaciółkę, matkę lub siostrę ze świecą szukać), a jeśli nie, to są niegodne i samolubne, w ogóle fe. I cóż, że bohater ma takie same. On jest Indianą Jonesem i musi mieć przygody.
Design postaci często jest polem do popisu dla "seksizmu z argumentem".  Polega on na tym, że autor próbuje ukryć swój prawdziwy cel (zrobienie gołej baby) za jakąś niesamowitą historia, która w jego mniemaniu tłumaczy wyuzdany strój. Na przykład stwórzmy dziewczynę-roślina, która oddycha całą powierzchnią ciała, dlatego chodzi prawie goła. Aha, ale deszcz jej nie przeszkadza? Autor z całą pewnością sprawdził to na sobie, wsadzając sobie dyszę prysznica do gardła. Skoro wampiry mogą sparklić wyłącznie w pełnym słońcu (choć będzie się nam wciskać, że to reakcja na wszelkie promienie słoneczne - żegnajcie, lekcje przyrody), to dziewczyna-kwiatek może oddychać skórą tylko w pewnych momentach, w innych najwidoczniej przerzuca się na oddychanie paszczą. A gołe trzewia mogą zostać.
Jak już komuś kuleczki w czaszce się spotkają i powstanie myśl można jeszcze liczyć na narodziny herodbaby, która piąchą przebija męskie ego na wylot. Ach, jaka feministy--- nie. Nawet jeśli pani będzie ubrana w coś poza bikini, zwykle i tak skończy jako sierota ratowana z opresji albo czyjaś oddana po wsze żona/matka, a w ogóle to kiedyś straciła mężusia i to tak za niego walczy!
A gdy już żadna rola dla bohaterki do głowy nie przychodzi, to zawsze można zafundować jej przygodę z agresją seksualną. Ile to jej głębi dodaje!
Ponadto: jeśli autor dał bohaterce miecz jej wielkości, to jest gópi, bo przecież baba by w życiu go nie podniosła. Co innego rosły chłop - będzie nim wywijał jak nożykiem do owoców, bo przecież TO CHŁOP. W historiach para-średniowiecznych, nawet jeśli dzieją się w innej galaktyce, kobiety nie mogą absolutnie parać się wojaczką, no co za bezeceństwa! To nic, że obok przelatuje smok - takie fantasy jest okej, fajne, przyklasnąć, ale baba z mieczem?! Nope.
Stąd zresztą już krótka droga do... komiksów, które są w pewnych kwestiach bliźniaczo do gier podobne (wszak jedna parafia geeków!). O, tu można dopiero znaleźć mnóstwo dobrych wzorów do naśladowania! Żeby stać seksownie trzeba wypchnąć tyłek do kamery i złamać sobie kręgosłup celem wypchnięcia w tę samą stronę także biustu (tak zwane: dupocycki). Jeśli skradasz się na czworaka, też wypchnij tyłek, bo nic lepiej nie świadczy o twych kompetencjach. A w ogóle po co się oszukiwać - służysz tylko po to, by bohater miał romans. Albo byś ty miała romans z kimkolwiek, kto się nawinie.
Whatever, po co nam właściwie męskie hobby? Film obejrzyjmy! Ileż to ciekawych przygód czeka nasze bohaterki! Śluby, romanse, dzieci--- ej. Jak wiadomo buc, którego nie lubimy na pewno będzie dobrym mężem. Why not? Co to znaczy, że powiedziałaś mu "nie"? Stańcie centymetr od siebie, a zaraz zmienisz zdanie (marketingowy chwyt czyli "nadmierna ekspozycja źródłem pożądania" - działało niezawodnie nawet w czasach Lucasa!). A jak nie zmienisz, to twój „men” cię przymusi, tak troszeczkę przymusi, bo jak mawia pewien pan z wąsem: kobieta zawsze trochę odmawia.
Instancją pociesznych prób ratowania kobiecego wizerunku od bycia rozmemłanymi masochistycznymi księżniczkami jest dość świeży trend robienia postaci, z którymi jest nie tylko Moc, ale też Opatrzność i Deus Ex-Machina, słowem: Mary Sue, czyli twór blogaskowy, przedostał się do świata filmów. Szczęście, że nie tylko kobiece postaci ta choroba dosięgnęła. Nieszczęście, że po tylu filmach, gdzie dziewczyny nic nie potrafią zrobić, postawienie bohaterki, której absolutnie wszystko wychodzi, choć przeczy to logice i opiera się wyłącznie na negowaniu mózgów innych postaci, jest jak przyznanie, że baba nic nie potrafi, o ile scenariusz jej nie pomoże. A to bardzo źle.
Książki? Może płomienne pseudo-sadomasochistyczne romanse z bogatymi gnojami? Nie? Wojowniczki walczące pochwą? Nie? Dzielne matki porzucone przez męża (20 lat temu) i dzielnie znoszące to straszliwe rozstanie? Nie? To spadaj.
Zasięgnijmy mądrości wschodu i zainteresujmy się Japonią. Nie, nie, nie kimonami! Kimono jest opresyjne, ale mniej więcej tak samo jak dobrze wyprasowana koszula – ręką nie ruszysz, ale w obecnych czasach nikt cię do noszenia tegoż nie zmusza.
Obejrzyjmy anime. Co tam, że dziewcząt w drużynie bohaterów jest zawsze w liczbie jeden, bo więcej wywołać może zagrożenie, że a nuż zaczną rozmawiać o czymś albo mieć jakieś interakcje, które nie są związane z facetami (Bechdel i Wallace zsikałyby się z radości). Co tam, że ich znaczenie dla fabuły jest często zerowe, albo zastąpienie ich R2-D2 niewiele by zmieniło, a nawet poprawiłoby wydajność całej grupy. Co tam, że większość bohaterek ma biust większy od głowy i nie nosi stanika, a jak nosi, to jest za mały. Albo pod pewnymi kątami widać im majtki. Albo wykazują się konsekwencją raz bijąc kolegę po głowie za macnięcie ich biustu, a raz go przytulając do tego samego cyca. Nie to, żeby logika kurczowo trzymała się zachodnich produkcji, ale, mówiąc oględnie, japońskich też się niezbyt trzyma.
Zresztą chyba tylko w japońskich dziełach można ujrzeć tyle porno-tekstów rodem z przedszkola (co przestaje dziwić, gdy człowiek zorientuje się, że ideałem kobiety w Japonii jest lolita). Cóż, porno, daleko mi do obrażania się na hentaie, bo ich cel jest dość wyraźny i dobrze go spełniają. Problem zaczyna się, gdy hentai nacieka na inne gatunki, tworząc bękarty z haremem napalonych idiotek i protagonistą z umysłem myślą nieskalanym - i gdy ktoś próbuje doszukiwać się w tym wszystkim głębi, a nie pornosa dla początkujących. Jak wiadomo, żeby stworzyć ciekawą historię wystarczy zrobić sierociniec dla dziewcząt, które potem będzie się gwałcić w ramach konspiracji bogatych z... niewiadomo kim, chyba złymi bogami seksizmu. Ta-dam! Mamy mroczną historię o życiu, nawet jeśli autor zarzeka się, że to miał być hentai a wyszło takie g. Jak wiadomo mocą interpretacji nawet w Teletubisiach można znaleźć prawdy o spisku Iluminatów (a już na pewno genderystów!).
Wersja tl;dr: kultura daje nam wybór jak w sklepie przy stoisku z chusteczkami: mogą być albo bardzo miękkie, albo całkiem miękkie. Niech mi ktoś pokaże jedną bohaterkę, która nie miałaby seksistowskich naleciałości i nie była postacią, o której wiemy tylko jak ma na imię. Mój personalny efekt tego wszystkiego jest taki, że posiadam jedną-jedyną lubianą bohaterkę i jest to hiena. Tak, taka włochata. Trudno nie wygrać, nawet będąc włochatym, gdy konkurencją są orbitujące wokół głupoty cycki i miernoty w opałach.

- Moje trzewia

Z góry przepraszam za bardzo emocjonalny ton tej części, ale wszystko, co z tym tematem związane, wkuropatwia mnie o wiele bardziej niż gołe baby w grach, może dlatego, że to nie kwestia bycia w oczach społeczeństwa głupszym, ale kwestia zdrowia i życia.
Gdy wyraziłam raz swoje oburzenie na temat anty-aborcyjnych praktyk i jakim są polem dla seksizmu, usłyszałam pełne pretensji: "faceci też nie mogą decydować w sprawach aborcji". Co ja mówiłam o odwróconych argumentach? W momencie, gdy facetom wyrosną macice, zaczniemy ten temat. Co facetowi do cudzej macicy? To znaczy, wiem, co mu do tego: na świecie jest przecież masa facetów, którzy uważają, że mają nad macicami władzę z tego wyłącznie powodu, żeee... no właściwie nie mają żadnego, ale i tak się wtrącają.
Jeśli facet bardzo-bardzo chce mieć dziecko i nie chce, by zostało, mówiąc brzydko, „zabortowane”, to może mu być tylko przykro. Kobiety nie służą do rodzenia dzieci każdemu, komu się dziecko zamarzy. Ciąża to nie tylko "urodzić dziecko", to też długie noszenie go w swoich trzewiach, co bywa destrukcyjne, jeśli nie miało się na to większej ochoty.
W drugą stronę zaś sprawa pachnie jakimiś prawnymi ekscesami i powinna być rozwiązywana tam, gdzie jej miejsce: w sądzie. Łapanie kogoś na dziecko to wbrew pozorom nie jest taka częsta praktyka, jak się o niej krzyczy wokoło. Poza tym jeśli wsadza się kiełbaskę w cheeriosa trzeba przyjąć możliwość wystąpienia konsekwencji - zwłaszcza gdy ten cheerios należy do kogoś, kogo się właściwie nie znało i kto okazał się chamem. Na tej samej zasadzie można władować się w kredyt, którego się nie chciało.
Szczęśliwie w większości cywilizowanych miejsc nie stosuje się prawa antyaborcyjnego takiego jak to, które próbują przepchnąć w Polsce co jakiś czas. Kwestię moralności niszczenia zbioru komórek, radości z posiadania potomstwa bez kończyn, albo chęci poświęcenia życia zostawmy same sobie. Nieważne, jaki powód, aborcja to zło, którego społeczeństwo nie przepuści i będzie szczuć plakatami z informacjami jak to w III Rzeszy był dostęp do aborcji, filmikami, na których płód przesunął się o centymetr i na pewno wtedy uciekał przed złymi szczypcami, oraz obrazkami z kawałkiem nogi należącej kiedyś do "dzieciątka". Gdybym chciała oglądać gore-fantasy, poczytałabym Berserka. Poziom realności mniej więcej podobny, a historia (marginalnie) lepsza. A jeśli ktoś łudził się, że jak ktoś chce, to i tak tej aborcji dokona, muszę go zmartwić, jako że przypadki kobiet, które zachorowały lub umarły przy porodzie, bo nikt nie raczył przeprowadzić zabiegu w odpowiednim momencie, albo rodzina naciskała całym ciężarem, nie zamykają się w jednym przypadku z lekarzem na Ch. A zdawałoby się, że te badania prenatalne miały komuś pomóc.
Zresztą nie trzeba zaczynać od aborcji, wystarczy prześledzić społeczny bulwers na wszelkie zmiany och-konwerwatywnego prawa, celem na przykład zapobiegania przemocy domowej. Szczęście, że chociaż kodeks karny nie zezwala już na gwałcenie żony, jak to nie tak dawno było w Stanach Zjednoczonych. Wielu nadal z powagą mówi, że żony nie można zgwałcić, tak jak gwałtem nie jest użycie nabzdryngolonej nastolatki albo naciskanie na panią w za krótkiej spódniczce. Aż się chce zacytować Pocahontas: "Ty myślisz, że są ludźmi tylko ludzie, których ludźmi nazywać chce twój świat" - zmieńmy "ludzi" na "gwałty" i hasło gotowe!
Przykłady elementów trzewi i ciała w ogóle, do których sięgają męskie łapy egocentryzmu można by tak mnożyć w nieskończoność, ale jeden jest jeszcze bardzo zacny: otóż łapy te uznają, ze mają prawo decydować nawet, czy... kobieta może amputować swoje wypukłości, gdy jest zagrożona nowotworem tychże.
Nie, nie może.

- Nasi "mężczyźni życzliwi"

Miałam w ogóle tego tematu nie poruszać, bo naprawdę uważam, że kobieta ma w życiu większe problemy niż to, czy jej drzwi otwierają (bo sama jak widać rączki ma od załamywania, a nie dotykania przedmiotów), ale upór, z jakim ludzie wciskają to jako wyraz dobroci ze strony mężczyzn, robi się momentami obraźliwy.
Panowie utrzymują, że przepuszczają kobiety, bo a) tak jest uprzejmie, b) kobiety tego oczekują (i jak nie dostaną, to dadzą chłopu w łeb). Nawet wytłumaczenia zabójstw bywają bardziej logiczne, bo:
a) uprzejmie to jest trzymać drzwi każdemu i w życiu nie słyszałam, by trzymanie ich tylko kobiecie było poparte jakimkolwiek argumentem. Zwykle jest to zasłanianie się tradycją (zaiste świadczy to cudownie o głębokim rozmyślaniu nad własnym życiem), bo wszelkie inne powody (w tym ten, z którego ta tradycja wylazła: "niech baby mają chociaż tyle z życia, że im ktoś drzwi potrzyma") okazują się nagle dziwnie pachnieć szowinizmem. Nikt przecież przy zdrowych zmysłach nie powie, że owe drzwi - takie zwykłe szklane czy z pseudo-drewna - są dla kobiet za ciężkie.
b) kobiety, które oczekują, są tak samo antyfeministyczne jak facet, który mówi "baby do garów". Z tej strony też zwykle padają pełne głębi słowa o tradycji i jaka była piękna (pod warunkiem, że nie kazała wychodzić za starego pryka, któremu rodzice obiecali córkę - tradycja jak wiadomo jest piękna tylko gdy jest unowocześniona). Jak zwykle ludzkość potrafi kontekst celnie wyminąć.
Z punktu b) zresztą łatwo zejść do jęczenia, że ach te baby, nie wiadomo, czy trzymać im drzwi czy nie, by nie zostać nazwanym chamem! Wiele kobiet oddałoby buty za to, by raz w życiu usłyszeć, że są chamem, niż ciągle słyszeć litanię złożoną z kotków, suk, dziwek, panienek i innych określeń za przewinienia równej wagi, a często mniejszej na przykład za to, że przeszło się obok. Zachęcam, by nieuprzejme damy, które uważają, że ich prawem jest przejście przodem i głośno dają o tym znać, pouczyć, że ich ważniejszym prawem jest prawo do wolności, równości i bycia traktowaną jak człowiek a nie krowa, która sama za klamkę nie pociągnie. Reakcje mogą być zabawne.
A tak całkiem na serio: to miło jeśli ktoś, płci obojętnej, proponuje pomoc, ale fakt, ze w tym świecie mężczyzna pomagający kobiecie często używa tego jako potwierdzenia, że jest lepszy, sprawia, ze odechciewa się czegokolwiek. Zwłaszcza gdy po przeżyciu wszystkich powyższych punktów jest się naturalnie przeczulonym na instancje ukrytej agresji.


Na koniec wiadomość dla tych pań, które mówią, że feminizm nikomu nie jest potrzebny, bo kobiety dobrze się mają: gdy w XIX wieku sufrażystki domagały się praw wyborczych, spotykały się z takimi samymi głosami ze strony kobiet. Bez ich pracy wypisywanie głupot typu "nie ma dyskryminacji" w internecie mogłoby nie być osiągalne dla kobiet. Za sto lat kobiety będą dziękować współczesnym feministkom, że mogą zarządzać firmą na Księżycu i pilotować statki międzygwiezdne. Straszne, że historia miała być ważnym nauczycielem, a jak na razie uczy nas wyłącznie tego, że kiedyś nie było internetu.


Disclaimer:
Jestem tylko człowiekiem i mam ograniczony dostęp do ogromu ludzkiej mądrości i głupoty. Jest bardzo możliwe, że będę w tym tekście wprowadzać zmiany w miarę zdobywania nowych mrożących krew w żyłach informacji. W trakcie samego poprawiania tego tekstu udało mi się dopisać łącznie chyba pięć rzeczy, które nagle odkryłam albo które wyleciały mi z głowy.


Oto lista cennych linków, które pokazują opisane przeze mnie kwestie w sposób zabawniejszy i bardziej kompleksowy:

Komiksy:
http://freedisc.pl/dartenheit,d-1696578,everyday-feminism - komiksy z portalu Everyday Feminism, wybrane przeze mnie. Zachęcam do zajrzenia na strony autorów:
http://everydayfeminism.com/author/allik/
http://everydayfeminism.com/author/ronnier/
http://everydayfeminism.com/author/rheae/
http://everydayfeminism.com/author/barryd/
http://everydayfeminism.com/author/christined/
http://www.syacartoonist.com/ - często porusza tematy złego wykorzystania kobiet w komiksach. Moje trzy ulubione:
http://freedisc.pl/dartenheit,f-3345278,syac-alternativefile-jpg
http://freedisc.pl/dartenheit,f-3345295,syac___how_to_design_a_superhero_costume_by_tompreston-d7bsq0r-jpg
http://freedisc.pl/dartenheit,f-3345280,syac_malemodels_by_tompreston-d7b96kv-jpg
http://freedisc.pl/dartenheit,f-3339879,komiksterlikowski-png - kwestia trzewi
http://freedisc.pl/dartenheit,f-3593695,women-and-videogames-3-png - kwestia gier

Dupocycki:
http://freedisc.pl/dartenheit,d-1729971,dupocycki - mój mały zbiór, a tu oryginalne źródła:
http://eschergirls.tumblr.com/
http://thehawkeyeinitiative.com/

Portale, większe zbiory:
https://bitchmedia.org/activism
http://www.shakesville.com/2010/01/feminism-101.html
http://www.care2.com/causes/womens-rights
http://www.wysokieobcasy.pl/

Inne:
https://pl.wikipedia.org/wiki/Test_Bechdel
http://freedisc.pl/dartenheit,f-3358711,1300028977_by_zagloba-jpg - stereotypy u Disneya
http://fakty.interia.pl/tylko-u-nas/news-kobiety-w-ue-do-konca-roku-beda-pracowac-za-darmo-takze-w-po,nId,1916189 - jedna z informacji o różnicach w zarobkach (rzuciła mi się w oczy, bo to jedna z nowszych)
http://wizaz.pl/forum/showthread.php?t=835065&utm_source=Newsletter-2&utm_medium=E-mail&utm_content=Article-10-TITLE&utm_campaign=Newsletter_09112015&nb=true - różne drobne przypadki seksizmu
http://fatuglyorslutty.com/ - seksizm wśród graczy
http://tropesversuswomen.tumblr.com/ - do czego naprawdę potrzebne są w grach postacie żeńskie
http://www.wysokieobcasy.pl/wysokie-obcasy/1,96856,16577423,Cycki__tylek_i_cipka__To_nie_nalezy_do_ciebie.html?disableRedirects=true - artykuł, który jest tyleż zabawny, co straszny

W razie gdyby ktoś był ciekawy, do jakich dzieł odwołuję się bez podania tytułu, tu lista zgodna z pojawianiem się:

- Frozen i "romans z d"
- James Bond i jego coraz młodsze dziewczyny (tak, wiem o Bellucci, ale wyjątek potwierdza regułę)
- Beyond: Two Souls, czyli pseudo-wzruszająca historyjka o dmuchanej lali
- Mario ratujący "głupią blądynkę" i milion innych gier o tej samej fabule
- drugie tyle gier, gdzie bohaterka jest ubrana tylko na tyle, by się wydawca nie doczepił - zresztą, o czym ja mówię? GTA wystarczy za wszystkie.
- Metal Gear Solid i Quiet, która ma Bardzo Ważny Powód, by być gołą.
- rożne herodbaby, które były tak interesujące, że jak widać zapamiętałam nawet ich imiona - no dobra, jest Saika Magoichi z "Sengoku Basara". Pomachaj im spluwą.
- Heavy Rain i przygody bohaterki (wszystkie seksualne!!!)
- tysiąc pięćset sto dziewięćset komiksów Marvela, których bohaterki są gumowymi lalami, co poniekąd wyjaśnia ich pozy (muszę im jednak zwrócić honor, bo niektóre nowsze serie zostały ogołocone z - nomen omen - gołych bab)
- Indiany Jonesy i Star Warsy (jedyny raz, gdy stanie centymetr obok siebie nie skończyło się całowaniem to scena kanapki z Leią Organą w środku - może dlatego, że jeden z panów to jej ojciec, a drugi był stary). Zastanawiam się jak musi wyglądać życie romantyczne osób wymyślających takie sceny jedna za drugą.
- 50 twarzy Gnoja---, znaczy Greya, Twilight...
- Achaja i jej vagina-no-jutsu
- "Jeżycjada" Musierowicz i jej dzielna Gabrysia - nie uważam, by była to pozycja wybitnie antyfeministyczna, a raczej pokaz grafomanii, ale swoje momenty miało (zresztą Musierowicz jest znana z promowania krzywych definicji, czym jest agresja)
- w zasadzie wszystkie shouneny
- ...w tym Tengen Toppa Gurren Lagann, czyli jak nie rysować stanika
- w zasadzie wszystkie ecchi-haremówki
- "Powóz lorda Bradleya" czyli porno udające głębię